odstawiałem perwersyjną Panią Domu, a jakieś pół godziny temu wychodząc do sklepu natrafiłem na sąsiadów z góry, którzy patrzyli na mnie, jakbym jakimś dziwolągiem nie znających się na dobrych manierach był
Ja to szczerze mówiąc nie przykładam do takich spraw rzeczy, rodzice mnie próbowali od małego uczyć, że w niedzielę się nie sprząta, nie myje auta, nie kosi trawy itd itp, bo religia nie pozwala i
"bo co sąsiedzi powiedzą"
no ale im nie wyszło. Dla mnie to zawsze dziwne i śmieszne było.
Stąd moje pytanie, bo zastanawiam się czy tylko ja mam do tego inne podejście niż większość
większe sprzątanie robię tylko jak ma teściowa przyjechać. Moja albo Małżonka. Ale i tak nigdy nie jest dość posprzątane, a one nie znają lepszego zajęcia jak sprzątanie. I owszem, teściowa w niedziele ma
problem, bo nie ma co robić, a "sprzątać przecież nie wypada". A doraźne sprzątanie to wtedy, kiedy trzeba, czyli odkurzam praktycznie codziennie, czasem 2x dziennie ale dookoła tego, co jest na podłodze
Nie sprzątam w święta, bo na ogół jestem zbyt zmęczona przygotowaniami do świąt i chcę odpocząć.
nie przykładam. latam z odkurzaczem, kiedy znajdę czas i chęci.
no dokładnie. mi się dzisiaj zdarzyło (bo cruśka wizytowała XD)
ja właśnie za chwilę będę odkurzać, ale czekam aż Małżonek wróci, bo jak wróci to znów nabrudzi ://
Cieszy mnie, że nie jestem osamotniony w nie przykładaniu uwagi do dnia sprzątania
heh, no, nie ma wątpliwości, że okna i podłogi nie zając
BTW biblijne (starostetamentowe) Pamiętaj abyś dzień święty święcił tyczy się soboty czyli szabasu, czyli 7. dnia tygodnia
haha
jakbym to powiedział ojcu, to by mi ogromną awanturę zrobił, że bluźnię przeciw Bogu
a cała reszta "dni świętych" to już wymysł teologów, Nowy Testament nie wprowadza niczego takiego
generalnie to nie, ale od sprzatania mam soboty. I w razie potrzeby sprzatam.
no ale jakos okien bym chyba w swieta nie myla. Nie wiem.
Ja pewnie za tydzień będę myła. Ale np. jak jako lokatorka mam sprzątać co drugi tydzień korytarz, to jak nie zrobiłam tego w sobotę, to w niedzielę też mi się zdarzało. Koło 23. jak już mało ludzi chodziło
większość chrześcijaństwa to wymysły teologów, jak już chcesz tak patrzeć.
Jezusek wydumał zbawienie, bycie dobrym i łamanie chleba. celibat - sobór watykański II, daty świąt pokrywają się ze świętami pogańskimi (dzięki kardynałom), dużo takich numerów jest.
socjalizm tak, wypaczenia NIE - tak mi się skojarzyło
ale tak
Becia, zgadzam się z Tobą
a ja uważam, że to zwykłe lenistwo nie należeć do żadnego kościoła, że wspólnota zapewnia wzrost duchowy, wsparcie, rozwój.
tylko wiele osób nie chce należeć do wspólnoty, gdzie im zabraniają seksu przed ślubem, a zmiana wiary wciąż jest dziwnie postrzegana.
uważam, że można na to przymknąć oko
jak dla mnie ze wspólnotą jak ze związkiem - jak ci nie pasuje, to negocjuj. jak nic z tego, to zmień wspólnotę. zaleganie z czymś sprzecznym z sobą z wygody nie zapewnia wspomnianego wzrostu, tylko dławi.
kurwa, dlaczego ja zawsze bronię kościoła, chociaż do niego nie chadzam, to mnie tak zajebiście zastanawia
a nie macie, Sick, w Łodzi żadnych wspólnot akademickich?
duszpasterstw akademickich, czy jak to się mówi?
jak się człowiek nie zakręci, to nie znajdzie, kościół katolicki stanowczo za słabo wychodzi do ludzi na poziomie zwykłych parafii, imo.
sama ignoruję w pewien sposób kościół, ale moim zdaniem teksty "kościół zabił moją wiarę", "wierzę, nie praktykuję", wynikają z lenistwa, wygodnictwa i bycia słabym.
ja jestem słaba i mi się nie chce.
Jedni swoją wiarę wolą przeżywać indywidualnie, pójść do kościoła gdy pusty, pomodlić się w samotności. Inni potrzebują towarzystwa, sztywnych zasad, gotowych tekstów modlitw. I żadna z postaw nie jest gorsza
jarz - czy próbowałam zmienić wspólnotę? nie, bo najpierw nie miałam potrzeby, później miałam wątpliwości (szaleni konwertyci w rodzinie), a teraz mi się nie chce. waham się gdzieś w jakimś gnostycyzmie.
w spisie powszechnym figuruję jako ateistka. chociaż myślałam o przynależności do jakiegoś kościoła. duchowość wolę jednak chyba eksplorować sama, a poczucie przynależności daje mi klub fantastyki.
brzmi banalnie, ale jak się robi imprezę na tysiące uczestników czy choćby śpiewa wspólnie "tradycyjną pieśń" - leży mi to bardziej, niż kolektywne klepanie zdrowasiek.
łoo, ależ dyskusja poszła. Dziwi mnie jarz, że właśnie bronisz kościoła jako takiego, tym bardziej, że sama nie chadzasz, ale cóż, nie mnie to oceniać
i ja, podobnie jak Sick czy Tiger, nie poczuwam potrzeby przynależności gdziekolwiek. A zbyt wiele rzeczy mi pokazało, że gdzie jak gdzie, ale w kościele to Boga nie ma
generalnie ciężko rozmawiać o religii, jeszcze ciężej o tym pisać, mając ograniczoną objętość znaków
trudno uniknąć uogólniania itp. Wiadomo, że znajdą się zajebiści duchowni, którzy swoimi działaniami mogliby udowodnić, że jeśli jest bóg, to o coś takiego mu chodziło
i może gdzieś tam w kilku powszechnych założeniach wiara ma na celu dobro, zjednoczenie, radość z życia i bezinteresowność wobec bliźnich itd itp (plus oczywiście wspomniany wzrost duchowy)
jednak w moim odczuciu gdzieś to uciekło na przestrzeni lat (chyba w każdej religii się to znajdzie), i jeśli jest, to gdzieś głęboko podszyte pod codziennością,która zniechęca lub miejscami śmieszy i niesmaczy
z drugiej strony - co to, niewierzący nie może być dobry, czerpać radości z życia, być bezinteresownym itp itd? Moim zdaniem to kwestia empatii i tego jakim się jest, nie wiary w boga
i jeśli niewierzący nie czuje potrzeby przynależeć do wspólnoty, no bo jest to sprzeczne z jego życiem i wnętrzem, to nie wydaje mi się, żeby to było kwestią lenistwa
co innego, jeśli człowiek odczuwa potrzebę wypełnienia swojej przestrzeni życiowej czymś więcej, jakimś bodźcem z zewnątrz, czymś co jarz nazwała duchowym wzrostem
Przypuszczam, że wtedy taki człowiek dąży do pogłębiania wiary – czy to czytaniem ksiąg, czy to modlitwą, czy to właśnie chodzeniem do świątyń itp.
Jeśli jednak człowiek odczuwa potrzebę duchowego wzrostu i ogólnie obcowania z czymś w jego mniemaniu „wyższym” a nic z tym nie robi, to wtedy rację masz z tym lenistwem.
Dla mnie to już nawet coś więcej, niż samo lenistwo. To jakby działanie wbrew sobie i jakiś niezrozumiały dla mnie rodzaj ( z braku innego słowa
rozmowa z kims, kto nie wierzy w ogole w Boga, o kosciele jest bez sensu, to po pierwsze. Po co komu kosciol, skoro nie nie wierzy.
wiara nie jest po to, zeby buc "dobrym", nie krzywdzic ludzi, nie przeklinac czy co tam jeszcze sobie wymyslimy.
Jezus sie urodzil po to i po to umarl na krzyzu zebysmy byli zbawieni i taka jest istota wiary, imo. Zbawienie.
reszte napisze po dyzurze.
nie wiem, co chciałam
nie wiem, co ja mam z tym kościołem, może kilkuletnie doświadczenia z baptystami pokazały mi, że życie wierzącego może być fajne i teraz jak od czasu do czasu trafię na coś fajnego w KK to odczuwam jakiś
na plurku chyba wychodzę na wierzącą i praktykującą, ale w życiu ludzie mają mnie za bezbożnika, co też nie jest do końca prawdą - to pewnie to gadanie o seksie nasuwa mylne skojarzenia.
jak mówiłam - rozmowa o potrzebie wspólnoty z kimś, kto nie wierzy, nie ma sensu bo po co to komu, jeśli neguje istnienie Boga.
tak mnie się wydaje przynajmniej.
ostatnio dochodzę do wniosku/mam takie przemyślenia (co może ulec zmianie), że skupiamy się na tym, co nie istotne. Może naiwnie, ale nie sądzę, by istotą wiary było to, czy uznamy seks przedmałżeński, czy nie,
czy powinien istnieć celibat, czy nie, czy jesteśmy za kultem świętych, czy nie. Myślę sobie, że Bóg nie bawi się w takie błahostki.
myślę, że uczestnictwo we mszy świętej/nabożeństwie nie ma być zastanawianiem się, ile zebrali na tacy i czy kościół miesza się do polityki. Za bardzo skupiamy się na pierdołach, przyziemności
irytuje mnie mówienie: nie chodzę do kościoła, bo KOŚCIÓŁ COS TAM. Irytuje mnie zwalanie winy na instytucję kościoła. DLatego mnie irytuje, bo nie uważam, by w kościele jako takim leżało sedno wiary.
zinterpretowałam swoje zachowanie i podejście i wydaje mnie się, że to całe niepraktykowanie wynika z lenistwa, bycia słabym, wygodnictwa, nie wiem jak to jeszcze określić.
no nie wiem, gubię tutaj wątek, ale DUCHOWOŚĆ, DUCHOWOŚĆ, DUCHOWOŚĆ.
nie jest trudno znaleźć dobrego księdza, pastora, kościół, zbór gdzie kazania będą nam pasować.
nieszukanie pasującego nam kościoła, imo.
żeby było jasne: sama jestem leniwa.
ale uważam, że szukacie głupich wymówek. Trzeba sobie uzmysłowić, że jest się słabym i leniwym
a nie zasłaniać się "farmazonami w kościele". Cichością serca. No błagam
ja lubię chodzić do kościoła. Ale właśnie, do kościoła a nie ma mszę. Lubię chodzić wtedy, kiedy w kościele prawie nikogo nie ma i mogę pomodlić się/pomedytować w ciszy. Ja nie potrzebuję wspólnoty. Żadnej
I chyba nie jestem w stanie identyfikować się z żadną konkretną religią, bo to oznacza przyjmowanie jej dogmatów, które uważam za głupie
Że jestem leniwa to odrębna sprawa. Wystarczy wejść do mnie do mieszkania, żeby to zobaczyć. Ale jeśli mi na czymś zależy to potrafię się postarać. Tylko że na przynależności do jakiejkolwiek wspólnoty mi
zmieniając temat - a wierzycie w demony?
demony, opętania, egzorcyzmy?
jestem sceptyczna. Niby wierzę, że są rzeczy, o których się nie tylko filozofom ale nawet naukowcom nie śniło, a z drugiej strony... niby wszystko można wytłumaczyć zaburzeniami psychicznymi
a co do egzorcyzmów i egzorcystów to się robię mocno sceptyczna jak czytam: jeśli twoje dziecko czyta HP/ma kolczyk w nosie/słucha death metalu to wiedz, że coś się dzieje
och, i powtarzanie tych frazesów. "Wspólne odklepywanie regułek", co to znaczy w ogóle? Że msza ma pewien schemat? Że modli się "Ojcze nasz"?
ja też skłaniam się ku wierzeniu, choć niechętnie bo zajebiście mnie to przeraża.
jarz - piszesz, że nie chodzisz do kościoła. Ja chodziłam wiele lat, bo jak się "jest z katolickiej rodziny" to rodzice dopilnują, żeby dziecko w każdą niedzielę i święto było na mszy
I wierz mi, jest różnica między "modleniem się" a "klepaniem pacierzy". I dominuje to drugie - i to zarówno księża jak i stado wiernych na ogół nie modli się a właśnie klepie pacierze. A na nabożeństwie
różańcowym to ostatnio odniosłam wrażenie, że ksiądz stara się mówić tekst modlitwy jak najszybciej, żeby jak najszybciej mieć za sobą te kilka ojczenaszów i kilkadziesiąt zdrowasiek
ja też chodziłam co niedzielę przez jakieś 17-19 lat m
ojego życia bo też jestem z "katolickiej rodziny". Teraz nie chodzę.
ja wiem, ze kosciol potrafi byc nudny, ja sie z tym nie spieram. Sadze, ze potrafi tez byc piekny. I skoro Wy tez to widzicie, to wybierajcie takie koscioly, msze i ksiezy, ktorzy Wam to zapewnia. Przeciez nikt
Was wolami na "szybki rozaniec" wolami nie ciagnie.
*bez jednego "wolami"
tylko właśnie: trzeba chcieć należeć do wspólnoty. Jakiejkolwiek. A tu z dyskusji wynika, że przynajmniej część z nas nie odczuwa takiej potrzeby, a to co widzimy podczas mszy wzmacnia ów brak potrzeby
Skoro nie wierzę w istnienie boga, to dla mnie logicznym jest też, ze nie wierzę w diabła, demony, egzorcyzmy itp.
równie dobrze mógłbym wierzyć w istnienie potworów ze świata Lovecrafta czy Kinga
W człowieka wierzę. W to, że każdy jest panem swojego małego lub większego świata.
sorry za odgrzewanie tematu, ale przegapiłam, a mnie intryguje:
jarz, czy uważasz, że potrzeba wspólnoty jest elementarna? albo że da się ją realizować tylko przez kościół? bo tak wywnioskowałam.
jeżeli tak, to powinnaś też popierać pełne z takiej wspólnoty korzystanie (w tym też chociażby sporadyczne klepanie różańca czy gorzkie żale)
"ja tak nie robię, ale tak powinno być" to jak moi rodzice pojawiający się w kościele na pogrzebach raz na 5 lat, ale nakłaniający mnie do ślubu kościelnego. trochę hipokryzja, nie wydaje ci się?
nie chce mi się czytać, co tutaj naplotłam wcześniej, ale nie miałam
na myśli poczucia wspólnoty jako takiej, to możesz sobie zrealizować w gronie przyjaciół czy chodząc na dyskoteki; chodziło
mi o wiarę i o jej budowanie - sądzę, że uczestniczenie w dobrej mszy umacnia, rozwija, pogłębia wiarę, nakrócej rzecz ujmując.
nigdy nie odmawiałam różańca i chyba nie byłam na gorzkich żalach więc nie mogę się wypowiedzieć... Jeśli komuś to odpowiada - proszę bardzo.
nie bardzo rozumiem, dlaczego o to pytasz i co zmienia, czy popieram, czy nie.
co zaś do tej dwulicowości... No, może, jak wspomniałam, ale wiem też, że palenie nie jest zdrowe, że trzeba się zdrowo odżywiać i ćwiczyć...
i chuj